O tym, że w biznesie każde słowo ma znaczenie wiedzą chyba wszyscy. Czasem jednak nie zdajemy sobie sprawy, jak z pozoru niewiele znaczące detale mogą wpłynąć na koszty danej operacji.
Poniżej przedstawiamy drobne błędy językowe, które kosztowały grube miliony.
(Foto: Nina Matthews Photography)
1. NASA – brakujący dywiz
Najbardziej kosztowna pomyłka lingwistyczna w historii przydarzyła się amerykańskiej agencji NASA.
Otóż w 1962 roku zdecydowano się na pierwszą z misji na Wenus, którą miała odbyć rakieta nośna z sondą Mariner 1. Niestety tuż po starcie okazało się, że antena naprowadzająca nie działa tak jak powinna. Jako że konstruktorzy przewidzieli taką możliwość, napisali program, który miał działać jak coś w rodzaju autopilota. Niestety podczas odręcznego przepisywania kodu, ktoś pominął myślnik, co spowodowało, że program był za bardzo wyczulony na drobne zmiany i rakieta zaczęła wariować. Kontroler widząc, że nie do końca panuje nad sytuacją, zdecydował się na zdetonowanie ładunków w rakiecie i jej unicestwienie.
Żywot Marinera trwał tylko 239 sekund i kosztował NASA 80 milionów dolarów. Można powiedzieć, że rejs Żeglarza zakończył się z powodu jednej drobnej „kreski”, która stała się przyczyną wielkiej katastrofy.
2. Biuro podróży Banner oferuje wakacje erotyczne
Bardzo ciekawym przypadkiem jest biuro podróży Banner, które wpadło na pomysł, że umieści swoją reklamę w książkach telefonicznych. Zaoferowało swoim klientom wakacje w stylu „exotic”, jednak firma zajmująca się drukowaniem tychże książek przez pomyłkę zamieściła ofertę ze słowem „erotic”, co mocno zmieniało jej znaczenie. Co prawda Banner przyciągnął uwagę pewnej grupy klientów, ale niekoniecznie takich, o których zabiegał. Sprawa zakończyła się w sądzie i kosztowała firmę drukarską 10 milionów dolarów.
3. Bajecznie tanie akcje od Mizuho Securities
Zdecydowanie najkosztowniejsza pomyłka przydarzyła się członkom japońskiej firmy Mizuho Securities. Otóż do ich portfolio dołączył nowy klient, którego akcję wyceniono na 610 000 jenów za sztukę. Niestety po jakimś czas któryś z pracowników przez roztargnienie sprzedał 610 000 akcji za jena, co kosztowało firmę 340 milionów dolarów. Jak widać, tak zwany czeski błąd w Japonii bywa bardzo kosztowny.
4. Biblia cudzołożników (Fałszywa Biblia z 1631)
(Foto: Wikipedia)
Takie pomyłki to nie jest tylko domena naszych czasów. W 1631 roku w Londynie wypuszczono Biblię, która zawierała frazę „Będziesz cudzołożył”. Nie trudno się domyślić, że w niektórych kręgach zapanowała szalona radość, którą niestety stłumiło wycofanie ze sprzedaży felernych egzemplarzy i wprowadzenie na rynek nowych, już skorygowanych o poprawną wersję przykazania.
Koszty szacowane były na kilka tysięcy funtów, jednak trudno zliczyć, jakie szkody ta pomyłka mogła wyrządzić w głowach londyńczyków.
5. Jak nowojorski wydział komunikacji zaoszczędził na korekcie
O tym, że bardzo ważne jest sprawdzenie tekstów, przekonał się między innymi wydział komunikacji w Nowym Jorku. Otóż wprowadził on podwyżkę kart przejazdowych w pociągu z 4,50 do 5 dolarów. Niestety w nowym cenniku wydrukowano nową cenę także jako 4,50$.
Pomyłkę zauważono dopiero po przejeździe około 100 000 pasażerów, co dało około pół miliona dolarów straty. Błąd był niewielkie, ale już straty spore, a przecież przeczytanie cennika gotowego do druku zajmuje kilka minut.
W tym wypadku stwierdzenie, że czas to pieniądz nabiera realnych kształtów.
6. Angielskie piwo „Allsopp’s Arctic Ale” vs. strata ponad 500 tys. $
Brakująca litera „p” w nazwie ponad stupięćdziesięcioletniego piwa ale kosztowała pechowego sprzedawcę więcej niż pół miliona dolarów. Kilku wtajemniczonych wiedziało, że na aukcji ma się pojawić butelka rzadkiego piwa pod nazwą „Angielskie piwo „Allsopp’s Arctic Ale”, lecz sprzedawca pominął w nazwie jedną literę „p” wystawiając na licytację piwo opuścić pod nazwą „Allsop’s Arctic Ale”.
W aukcji wzięły udział zaledwie dwie osoby i jedna z nich kupiła ale za 304$. Po czym błyskawicznie ją sprzedała za 503 300$!
7. Nie trzeba być onanistą, by jeździć Mitsubishi Pajero
(Foto: dave_7)
Na koniec przykład tego, że lokalizacja produktu na potrzeby danego kraju jest rzeczą, której nie można pominąć. Na własnej skórze przekonali się o tym twórcy przedstawiciele koncernu Mitsubishi wprowadzając na rynek model Pajero.
Nazwa ta pochodzi od kota występującego w rejonie Patagonii. Trzeba przyznać, że dla Europejczyka brzmi całkiem nieźle. Niestety w niektórych krajach ma bardzo pejoratywne znaczenie. O tym jednak szefowie Mitshubishi przekonali się dopiero po wprowadzeniu modelu na te rynki.
Jak się okazało, w większości krajów hiszpańskojęzycznych nikt nie chciał jeździć „Onanistą”. Nazwa sugeruje, że ktoś woli bawić się sam, a tego nie chciał żaden mężczyzna.
Rebranding marki był bardzo kosztowny i nie do końca się powiódł, ale trzeba przyznać, że akurat na rynku samochodów takie wpadki nie są rzadkością, że wspomnimy tylko o modelu Mazdy LaPuta (w hiszpańskim kobieta lekkich obyczajów), Nissana Moco (również w hiszpańskim to „gil z nosa”) czy też o Chevrolecie Nova (dosłownie „nie jeździ”).
W ogóle język Almodovara sprawia producentom aut sporo problemów, chociaż trzeba przyznać, że i mowa Goethego płata figle, bo Rolls Royce Silver Mist, czyli Srebrna Mgła, po niemiecku oznacza „srebrną kupę gnoju”.
Zebrane powyżej przykłady w zasadzie są śmieszne i może potraktować je jako lingwistyczne ciekawostki. Niestety właściciele firm, które naraziły się na te błędy, raczej nie miały powodu do uśmiechu, bo straciły przez to grube miliony.
Dlatego lepiej od początku zadbać o to, aby opracowaniem polityki lingwistycznej firmy zajęło się profesjonalne biuro tłumaczeń.
Nikt przecież nie chce, by jego produkt kojarzył się z gilem z nosa.